Taki zwykły, reklamówka jakiejś drukarni. Dostałam, a że darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, przyjęłam podarunek i zaczęłam z niego korzystać.
Dość szybko na światło dzienne zaczęły wychodzić mankamenty mojego kalendarza: a to przekładka farbowała strony, a to na okładce zaginał się róg i nijak nie mogłam włożyć go do torebki, by nie pogłębiać zagniecenia. O tym, że strasznie mnie nudził lepiej nie wspominać...
Koniec - powiedziałam sobie. Coś, z czego korzystam właściwie na co dzień nie może być tak nijakie i niefunkcjonalne.
Jedno wolne popołudnie i...
...pozbyłam się przekładek i wymieniłam okładkę na sztywną beermatę, ozdobioną w retro-muzycznym stylu. Dodałam sznurek, który trzyma całość w zamknięciu, a przy okazji robi nieco bałaganu na zewnętrznych ochronnych okładkach z przezroczystego plastiku.
Ponieważ kalendarz organizuje mi przede wszystkim tydzień w pracy, okładka nawiązuje do jej charakteru. To serwetka, zakupiona dawno temu w lokalnym sklepie papierniczym, która w końcu doczekała się swojego projektu. Sama w sobie urzekła mnie na tyle, że nie siliłam się już na wielość innych dodatków.
Na wewnętrznej stronie okładek musiałam stworzyć kieszonki - wierzcie mi lub nie, ale potrafię włożyć do swoich notesów i kalendarzy tyle różnych kartek i wizytówek, że podwajają swoją objętość. Teraz przynajmniej nie będą się wysypywać spomiędzy stron.
Z przodu trzymam teraz karteczki na notatki, wizytówki oraz kilka przydatnych spinaczy...
...a z tyłu (wtedy jeszcze pusta) kieszeń na rzeczy "do zachowania", czyli rachunki, listy, zanotowane numery telefonów czy ulotki informacyjne.
Drugie oblicze kalendarza powstało przy użyciu m.in.
- beermaty ze sklepu Stonogi.pl,
- niezastąpionych literek od Rapakivi,
- kluczyków od Retro Kraft Shop,
- tekturki stalówki od Stempel & Kartoon,
- stempla z kolekcji "Rocky Star" Kars,
- stempla z mini zestawu firmy Cart-us,
- papieru z kolekcji Recollections "Graceful",
- sznurka,
- tuszy Distress "Wild Honey" i "Worn Lipstick".
Zgłaszam na wyzwania: